poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Poniedziałek – Baojue Temple & The Happy Buddha

Po moich pierwszych przyjemnych doświadczeniach podróżowania samotnie po mieście – dziś również postanowiłam trochę się powłóczyć. Po południu mieliśmy zorganizowane zajęcia ze sztuk walki, ale mocno oszukiwałam, żeby się jak najmniej spocić… Pomimo mojego mocnego oszukiwania – spocona i lepka byłam już 10 sekund po wyjściu z budynku. Dziś było ekstremalnie gorąco.


Teraz jest druga w nocy i jest 30 stopni…


Po 16 – mając nadzieję że będzie nieco mniej prażyło (dziś pierwszy raz mieliśmy niebieskie niebo!) wybrałam się znaną mi częściowo trasą – tym razem prosto przed siebie, gdyż udało mi się wyłudzić od jednej z „tutejszych” mapkę autobusową, którą zamierzam przenieść na moją mape miasta, by móc się czuć bezpiecznie ;)

Udało mi się natrafić na kierowcę, który zagadał do mnie kulawym angielskim, i powiedział gdzie wysiąść. Na miejscu – jak już wysiadłam okazało się, że nawet mapa mi nie jest w stanie pomóc, gdyż nazwy ulic były na znakach po chińsku – gdyż wybrałam się w okolice nieco oddalone od centrum. Tak więc nie powiem – trochę byłam niepocieszona… Zaczepiłam kilka osób i okazało się że z każdą osobą mój optymistyczny nastrój pt. „zawsze jakoś się dogadam” – nieco się pogarszał. Przedmieścia, nikt mnie nie rozumie, mapkę miasta nam nie do końca dokładną, gdyż tylko większe ulice są podpisane, nazwy ulic są po chińsku… Przez chwilę próbowałam się umiejscowić na mapie, ale nie do końca byłam pewna gdzie się znajduję, a spacer po okolicy w tym skwarze był ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę. Tak więc ruszyłam przed siebie pytając wszystkich po kolei czy rozumieją ang. Po jakimś czasie – jak już prawie byłam u celu (miałam nosa do wybrania kierunku! :)) znalazłam pania która potwierdziła, że mam dobry azymut ;)

Zza zakrętu wyjawiła mi się buzia uśmiechniętego Buddy :) co od razu mi poprawiło humor.



Budda był ogromny – 27m wysokości. Pomnik robi wrażenie! Obok prawie przyklejonych do niego obskurnych budynków mieszkalnych znajdowała się całkiem fajna światynia.
Jej urok polegał na tym ze stara drewniana świątynia, była „opakowana” w nową – betonową – o wiele większą. Porobiłam zdjęcia i powróciłam na przystanek.



Pojechałam jeszcze do innej świątyni, ale akurat w poniedziałki jest zamknięta, więc powłóczyłam się po mieście chwilę, gdyż obiecałam Josephowi że będę na 19 bo organizowany był konkurs gry w Majong. Ale jako że nie spodziewałam się że będę 25 min czekać na autobus (nie posiadają tu czegoś takiego jak rozkład jazdy) to się trochę spóźniłam i konkurs już trwał. Joseph i Cathy postanowili mnie zabrać do restauracji gdzie ponoć miałą być już grupka z Insbrucka, więc pojechaliśmy na motorach :) To oczywiście nie jest dozwolone, ale jak widać zdarzają się wyjątki od reguły… :P

Po obiedzie (20:00) poszliśmy na KTV czyli Karaoke MTV. Podobnie jak w Korei – wynajmuje się tu osobny pokój (pomieszczenie) gdzie jest rzutnik z teledyskiem, tekstem i całym sprzętem potrzebnym do zabawy. Na początku było okropnie sztywno – tylko Tajwańczycy śpiewali, a że byli dość mocno zdziesiątkowani – bo większość była ze swoimi grupami na konkursie Majong na uczelni więc nie mogli liczyć na ich wsparcie. Ja ich wcześniej uprzedzałam, ze w nas w Europie przeważnie się śpiewa jak już się jest odpowiednio zaprawionym, ale chyba nie do końca to zrozumieli. Po kilku piwach impreza się rozkręciła – był moment ze prawie wszyscy śpiewali (było kilka mikrofonów, a było nas ok. 30 osob). Był też moment że było całkiem fajnie – bo ładnie śpiewali, ale wraz ze wzrostem ilości promili we krwi – przeradzało się to w typowe imprezowe wycie do mikrofony. Tajwańczycy aż kręcili filmiki bo nie mogli uwierzyć że można aż tak wyć! Dopiero po imprezie – jak już ostanie osoby stwierdziły że jak jeszcze dłużej zostaną to słuch stracą – przyznali mi że dopiero teraz rozumieją sens tego co im mówiłam o europejskim śpiewaniu… :)

Cathy  odwiozła mnie na skuterze do domu, więc zaoszczedziła mi trochę drogi na piechote lub ok 15zl które musialabym na takse wydac.

Dobra – to na razie tyle.

Ide spać bo jest 2:30.



Link do zdjec: Baojue Temple i KTV

3 komentarze:

  1. Wszystko fajnie Kasiu... bardzo fajnie w tym Tajwanie... ale wspomnialas cos o piwie :) ... no wlasnie: dobre maja piwko? :)

    Pozdrawiam,
    ben!o

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, trzeba Ci jakiegos GPSa. Kurcze, moglem kupic cos takiego na prezent slubny.

    Waciak

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawet tajwanskie piwo nie smakuje tak dobrze jak pierwsze lepsze w Sesji w Twoim Beni towarzystwie :)

    OdpowiedzUsuń