piątek, 20 sierpnia 2010

14.08.2010 (sobota) Taipei cz.1

O 8 rano wyruszyliśmy do Taipei. Początkowo miało być tak, że wszyscy jadą razem, a na miejscu się rozdzielamy. Ale jako że organizacja na tym wyjeździe nie należy do najlepszych, pojechaliśmy z jeszcze jedną grupką – czyli razem 10 osób.


Do Taipei dotarliśmy koło południa więc zanim kupiliśmy dzienne bilety na metro (15zl) i dotarliśmy do hotelu to trochę nam zeszło. Do tego szliśmy w największym skwarze – więc jak już dotarliśmy na miejsce to byliśmy cali mokrzy ;/

Na miejscu okazało się, że owszem – mamy zarezerwowane 2 pokoje 3 osobowe, ale jest nas w sumie 10. Tak więc nasi „opiekunowie” postanowili że jakoś się pomieścimy i damy rade w 10 osób przekimać się jakoś. Jeśli chodzi o spanie, to spoko – nie przeszkadzało mi że na 3 łóżkach będzie spało 5 osób – bałam się jednak tego, że się na recepcji zorientują (np. mnie zobaczą i nawet z ciekawości spytają skąd jestem i w którym pokoju mieszkam) i znowu będziemy mieć kłopoty… Na szczęście jak się później okazało – problemów większych nie było – co prawda zadzwonili do nas do pokoju i spytali ile nas jest w środku, bo już pięć osób pytało o klucz do naszego pokoju ;/ Na szczęście Joseph odebrał telefon i zachował zimną krew i powiedział że nie wie o co chodzi, bo siedzimy we 3 w pokoju i nie ma nas tu wiecej. Wiec z lekką odrobiną niepewności czy wpadną do nas sprawdzić ilość osób czy nie – wymyśliliśmy że jak coś to jedna osoba wskakuje do szafy a druga do łazienki. :) Poczułam się przez chwilę jak dziecko w przedszkolu bawiące się w chowanego :) Mogliśmy wziąć jeszcze jeden pokój, ale nikt się nie kwapił żeby płacić 250zł za noc.
Jako że sprawę hotelu załatwiliśmy w ok. 30 min – wybraliśmy się na lunch, który nam zabrał kolejną godzinę. Było kolo 15:00 kiedy wreszcie dotarliśmy pod Taipei 101 – drugi co do wielkości budynek na świecie – lecz po zrobieniu kilku zdjęć tak lunęło, że nie dało się wyjść z centrum handlowego przez następne 2 godziny. Część lasek (jako że było nas 9 i jeden Joseph z nami) była w wniebowzięta – to nic że i tak na nic je nie stać, bo to było centrum handlowe najdroższe na całym Tajwanie – na pierwszych pięciu piętrach budynku Taipei 101, ale mogły sobie pochodzić i popatrzeć. Ja nie powiem, żebym była szczęśliwa, no ale cóż zrobić…
Joseph widząc moje niepocieszenie zdzwonił się z inną grupką i okazało się że w północnej części miasta – ok. 6 km od centrum – nie pada, więc tam też się udaliśmy. Powłóczyliśmy się po starych uliczkach portowych, które były zawalone licznymi ulicznymi sklepikami i miło spędziliśmy czas – degustując co się dało – a Flora która robiła za przewodniczkę, doskonale wiedziała co gdzie można spróbować :) Wiec tak się najadłyśmy, że nie musiałyśmy jeść kolacji :)
Potem pojechaliśmy do Shilin – dzielnicy gdzie codziennie jest organizowany największy na całym Tajwanie nocny market (Shilin Night Market) :) Ku swojemu zdziwieniu – nawet ja pokupowałam trochę rzeczy. Zjadłam też jakieś kiełbaski na patyku, i jak już dotarłam na miejsce spotkania ze wszystkimi okazało się że jest sam Joseph, bo reszta do niego przedzwoniła że jeszcze nie wraca i że jeśli chcemy iść z Josephem de centrum zobaczyć oświetlony Taipei 101 to mamy iść sami. No więc Joseph poszedł ze mną, żebym się przypadkiem nie zgubiła. Ku mojemu zdziwieniu, Taipei 101 nie był oświetlony ;/ I nie wyglądał ani trochę imponująco na tle innych okolicznych budynków – żeby nie powiedzieć że wyglądał biednie… ;/ Nieststy nie dało się wjechać na górę, bo było już za późno – ale że wiedziałam, że jeszcze tu przyjeżdżam i będą miała okazję wjechać na górę sama – nie ubolewałam jakoś specjalnie.

Jak już wcześniej pisałam – w hotelu jakoś nam przeszło to spanie w 5 osób na 3 złączonych łóżkach, choć trochę strachu mieliśmy ;) Ustaliliśmy plan ewakuacji na jutro – że wychodzimy grupkami, a tylko 6 osób ma przywilej jedzenia śniadanie w hotelu, i poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz