piątek, 20 sierpnia 2010

15.08.2010 (niedziela) Taipei cz.2

Noc minęła spokojnie choć jak zadzwonił budzik Josepha – to zobaczyłam go znowu śpiącego na ziemi – zamiast na łóżku… On chyba się krępuje spać z dziewczynami… choć wieczorem się koło nas położył. Nie wiem – nie wnikam.


Jako że byłą 7 – a Sachie (moja współlokatorka) była już od dawna gotowa, i właśnie opuszczała pokój, postanowiłam resztkami sił zwlec się i w ramach rezygnacji ze śniadania, udać się coś pozwiedzać, bo wczorajszy dzień pod względem zwiedzania uważałam za raczej nieudany. Joseph nie mógł się nadziwić jak się przed 8 zebrałam i poszłam sobie – umówiłam się z resztą o 10.30 na jakiejś stacji metra i poszłam zobaczyć najważniejszą i najstarszą świątynie w Taipei – Longshan Temple. Bał am się, że jak się nie rozdzielimy i będziemy dalej łazić w 10 osobowej grupie to nic nie zobaczymy, więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Miałam cichy zamiar powiedzieć Josephowi, że sama dam sobie radę i mogę łazić sama, ale głupio mi było bo w końcu on tu przyjechał żeby się mną i Mio zająć.

Taipei jest miastem bardzo przyjaznym dla turystów. Mapki po ang, wiele nazw na ulicach w obu językach, metro doskonale oznakowane – no nie sposób się zgubić. Prędzej człowiek zginie zabity przez skuter niż się tu zgubi.

Bardzo zabawna rzecz mnie spotkała jak byłam w świątyni. Pełno osób mi robiło zdjęcia ukradkiem – co tym razem mnie trochę dziwiło, bo o ile byłam atrakcją w mało turystycznym Taichung, to tu w Taipei jest wielu turystów, więc biała blondynka nie jest niczym wyjątkowym. Ale okazało się że – owszem jest :) Jako że moim głównym fotografem na tej wycieczce jest samowyzwalacz, tym razem również wykorzystywałam go jak mogłam. Wiec jak mu pozowałam, to inni też mi robili zdjęcia :) Jeden pan fotograf odważył się i spytał czy bym mu nie zapolowała do 1 zdjęcia. No więc doceniając jego odwagę oczywiście się zgodziłam. Nagle….. zleciało się chyba z 15 innych i normalnie czułam się jak jakaś gwiazda filmowa! Korzystając z okazji – pobiegłam po mój aparat (tzn. aparat państwa Janusz :P) i powiedziałam że im zapozuję, jak ktoś zrobi zdjęci tym co mi robią zdjęcia.


 
Jako że było z 30 sek zamieszania, bo nie do końca zrozumieli o co mi chodzi, do tego jeszcze kilkanaście osób (widząc zamieszanie) podeszło – chyba myśleli że jestem kimś znanym, skoro tylu fotografów na raz robi mi zdjęcie – wcisnęłam komuś aparat z nadzieją, że się zorientuje i uwieczni tą chwilę. Nie do końca zrobił zdjęcie takie jak chciałam, bo chciałam żebym na tym zdjęciu była ja i wszyscy co mnie fotografują, ale mam chociaż zdjęcie samych fotografów (mnie nie ma).

„Sesja” zakończyła się tym, że wcisnęli mi z 4 wizytówki (po chińsku rzecz jasna) ze swoimi danymi.

Było jeszcze przed 10 jak postanowiłam, że szybko skoczę do kolejnego miejsca planowanego na dziś – pomnika Chiang Kai-sheka (Chiang Kai-shek Memorial Hall). Niebo było piękne – niebieskie, słońce świeciło więc wiedząc że tu niebo jest raczej białe lub szare a nie niebieskie, postanowiłam ze podjadę tam na chwilę chociaż i porobić kilka zdjęć, żeby mieć ładne niebo na nich, a po południu przyjedziemy to porobić więcej zdjęć i pozwiedzać.

Znów mnie intuicja nie zawiodła, warto było przyjechać rano, bo wieczorem nie było już tak pięknie. Wiec zdjęcia z niebieskim niebem są z rana, a z białym z popołudnia.

Na 10.30 byłam w umówionym miejscu i czekałam na nich. Okazało się, że wcześniej się rozdzielili na tych co idą na zakupy i tych co idą zwiedzać. W grupie nr 2 byłam tylko ja i 4 opiekunów ;] Więc skończyło się na tym, że tak ich przegoniłam ;) że po pierwszej godzinie wymiękły 2 dziewczyny – zostały w jakimś klimatyzowanym muzeum, a potem ani Joseph ani Flora nie mieli już siły (cieniasy :P) i musieliśmy wziąć taksówkę żeby nas do metra podwiozła. Nie powiem, bo faktycznie ich przegoniłam po tym upale (było miedzy 12 a 13) i chyba było 40 stopni jak nic, bo lało się z nas z każdego możliwego miejsca na ciele. Ja dość dobrze znoszę upały (gorzej z zimnem) więc ja się jakoś trzymała, ale oni padali :)

Wiec darowałam im jeden punkt turystyczny i zgodziłam się wziąć taksówkę.
Jako że w ogóle nie było mowy o tym żeby do momentu kiedy minie ten skwar – zwiedzać coś na zewnątrz – zaproponowali że mnie wezmą do muzeum – (National Palace Muzeum). Największe na Tajwanie – ponoć fajne. Na stacji metra kupiliśmy bilety, więc autobus z muzeum podwiózł nas prawie pod samo muzeum. Na miejscu okazało się że im nie poszło z kupnem tych biletów i zamiast do muzeum kupili na jakąś wystawę o Tybecie. Cóż – biletów nie dało się wymienić na bilety do muzeum, więc oglądnięcie wystawy zajęło nam z 20 min, ale do kupy przesiedzieliśmy z 1,5 godz. w tym muzeum.
Upał minął – dało się jakoś przetrwać na zewnątrz. Zaczęło kropić, ale na szczęście niegroźnie, więc nie spokojnie mogliśmy dalej maszerować.

Umieraliśmy z głodu, więc czym prędziej pognaliśmy na nocny market (Shilin Night Market) – tam gdzie byliśmy dnia poprzedniego i wprost nie mogłam uwierzyć jak zobaczyłam ogromną halę – powiedzmy wielkość naszego Tomexu z samymi barami pełnymi jedzenia, stoisk z owocami, sokami wyciskanymi, koktajlami i wieloma jeszcze innymi rzeczami. Wybór jedzenia był taki, że człowiek nie mógł się zdecydować na nic. Bylam cholernie głodna – więc wzięłam opcję „bezpieczną” – czyli coś co na pewno będzie dobrze – makaron z wołowiną, prażoną cebulką i jakimś zielskiem (jakiś glon). Opcja „bezpieczna” była bardzo dobra – kosztowała mnie całe 4 złote :) a kolejne 4 zł wydałam na koktajl ananasowy – mniam mniam :)

To mi się podoba – takie tanie żarcie i takie pyszne!

Po obiedzie (a było już po 17) laski postanowiły wrócić do Taichung, a my z Josephem poszliśmy jeszcze pod Chiang Kai-shek Memorial Hall bo powiedziałam że koniecznie tam musze iść, bo nie porobiłam żadnych zdjęć.

Miejsce to okazało się moim punktem numer 1 na Tajwanie – na prawdę jest urzekające…
O 18 się zmyliśmy bo musieliśmy złapać autokar do Taichung. 3 min po tym jak zaczęliśmy jechać, zapadłam w głęboki sen (podobnie jak Joseph) i obudziliśmy się kolo 22 jak już dojeżdżaliśmy do bramy uniwerka.
Dzień uważam za „turystycznie udany”, jako że zaliczyliśmy 90% miejsc z rysunkowej mapki turystycznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz