środa, 4 sierpnia 2010

Dzien 3

Stanie się chyba zwyczajem ze nasi opiekunowie chodzą z nami na śniadanie. Nie wiem czy jesr to spowodowane tym ze boja się o nas, czy może dlatego ze chca nam pomoc bo menu są wszędzie po chińsku, czy tez może dlatego ze po Prost czuja się zobowiązani – bo w koncu maja się nami opiekować.

Nie powiem – jest to miłe – choć próbowałam im przetłumaczyć że mogę wziąć Mio i sama cos zamówic – bo już wiemy w których kolumnach (mniej wiecej) jest coś co można rano zjeść. No ale powiedzieli ze i tak będą po nas przychodzic.

Tak wiec dziś Joseph zamowił mi chińska pizze – która wygladała jak coś w rodzaju Tosta – a tym że zamiast chleba miała po obu stronach ciasto naleśnikowe. Musze przyznać że nawet całkiem niezle to było. Na mega słodką ‘bawarkę’ nie dałam się tym razem nabrać – a że nie było nic innego nie-słodkiego do picia, to musiałam się zadowolić woda.

O 9 mieliśmy oficjalne rozpoczęcie – były tam też 2 inne programy – grupa Niemców, która przyjechała na intensywny kurs Chińskiego oraz ludzie z Austrii – jakiś program 4 tygodniowny (2 tyg nauki ekonomii i 2 tyg zwiedzania).

Większość Austyjaków była pod krawatem co dość dziwnie wyglądało przy nas – bo my paradowaliśmy w krótkich spodenkach :P A na dodatek dostaliśmy zielone koszulki które posłuszna część z nas ubrała na siebie.



Po ceremonii otwarcia i po serii grupowych zdjęć, które mam nadzieje zdobędę w późniejszym czasie mieliśmy lunch – coś a’la szwedzki stół składający się w 100% z ichniejszego jedzenia. Całkiem fajne to jedzenie szczerze mówiąc, choć czasem jest tak ze nie wiem co jem bo oni nie znają wszystkich odpowiedników angielskich.

cdn...

Kolejną częścią programu była prezentacja kampusu – najpierw w formie powerpointowej, potem w formie spaceru po uniwerku, ale niestety burza i deszcz uniemożliwiły spacer. To co u nich oznacza słowo „tunderstorm” – odpowiada naszej nawałnicy. Tak strasznie waliło piorunami, że normalnie aż momentami podskakiwaliśmy na krzesłach! Nie mówiąc już o ścianie deszczu za oknem!

Przez to byliśmy przez jakiś czas ‘uwiezieni’ w budynku.

Potem jak już przestało padać – poszliśmy na spacer. Spotkaliśmy pełno młodych par, które robią sobie zdjęcia na tle ‘terenow zielonych’ na uniwerku. Oni tu w miastach ponoć mało mają trawy :)



Popatrzcie na jej tren! Od razu pomyślałam że jej współczuję – pamiętając jak się z moim męczyłam, ale tu przecież nie ma takiego wesela jak u nas! Na dodatek jak się okazało oni sobie robią zdjęcia przed ślubem
a nie po tak jak u nas przeważnie.
Tak więc można taką suknie mieć :P


Wieczorem udaliśmy się z grupą Niemców i Austryjaków na Night Market – dość podobny jak w Korei – z tym że miał o wiele więcej różnorodnych rzeczy do jedzenia do zaoferowania. Spróbowałam ichniejszego kurczaka smażonego na głębokim oleju oraz tzw. Sticky tofu, które zgodnie ze swoją nazwą śmiedzi jak diabli. Smakuje równie paskudnie jak śmierdzi :)
Nie podeszło Europejczykom.


Dowiedziałam się że Tajwańczycy uwielbiają jeść smażone głowy kacze – Normanie z mózgiem i innymi wnętrznościami jakie tam kaczka ma lub nie ma.



Przysmakiem tutejszym są również prażone kurze (albo kacze?) stopki – to jest mój następny cel do spróbowania :)
Jako że tłum ludzi nie sprzyja sprawnemu poruszaniu się po zatłoczonych uliczkach, pewna „opiekunka” – Barbara (pierwsza tutejsza o normalnym imieniu) wzięła mnie pod swoją piecze i chodziłam razem z nią. Namówiła mnie na spróbowanie zielonej herbaty zmieszanej z jogurtem (o dziwo bardzo dobra) :)
O 20 pojechaismy do akademików bo w nocy mieliśmy iść na dicho. To było dopiero cos!
Przed wejściem kolejka (jeden za drugim) – ok. 60 osob. Ale ze ja dołączyłam do grupy niemcow i austryjakow to zrobiliśmy tam niezle bydlo, bo z kolejki zrobil się po prostu tłum i biedy Joseph nie był w stanie tego ogarnąć. W ogole dziwił się co my robimy i czemy nie stoimy w kolejce jak pan bog przykazal. Musiałam mu wytłumaczyc ze u nas nie ma takich ścisłych przepisów… Zdziwił się…

To jeszcze nie wszystko. Na pewnym etapie tłum formował się w 2 kolejki, po to by łatwo było sprawdzic czy jest się odpowiednio ubranym. Jako że był to najbardziej ekskluzywny pub w mieście – wcześniej nas ostrzeżono czego nie możem mieć na sobie żeby wejsc do środka. To był pierwszy etap kontroli.
Kilka metrów dalej – sprawdzali nam dowody/paszporty itp. I to nie tylko pod względem daty urodzenia, ale także podobieństwa do zdjęcia paszportowego :) Mnie na jakies 40 sek zatrzymali :P
Potem kolejny gość sprawdzał dziewczynom zawartość torebek.

Potem nas obszukiwali czy czegoś nie wnosimy (facetów - wykrywaczem metali!).

Potem można było już wejść – płacąc jedyne 60zł za wejście :]

A na dyskotece jak na dyskotece. Tłum, laski gibające się do lasek, faceci totalnie je ignorujący, drogie jak skurczybyk drinki (najtańszy za 30zl) ale Klima tak dobra ze nie było chłodno – wrecz jak się stalo to było zimno. Nie w tłumie oczywiście ale np. gdzieś z boku.
Impreza mnie nie powaliła z racji tego ze nie przepadam za takowymi. :)
Choc panom się podobala bo niektóre laski były prawie półnagie ;)


link do zdjec:
Tajwan dzien 2

2 komentarze:

  1. Zabije, zatluke - zginiesz w meczarniach:) Nie powiedzialas mi ze juz wyjezdzasz. Oj, policzymy sie jak wrocisz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakbym wiedziala ze jade to bym Ci powiedziala - zdecydowalam sie 2 dni przed wylotem :)

    OdpowiedzUsuń